Tydzień – dokładnie tyle minęło od ostatniego meczu naszej drużyny. Dokładnie tydzień temu zagraliśmy z Politechniką Warszawską. Dokładnie tydzień temu tak niefortunnie przegraliśmy czwarty set, a w konsekwencji całe spotkanie. 7 dni – tyle czasu mieliśmy już, by pogodzić się z tym, że to akademicy ze stolicy, a nie nasz zespół, będzie występował w przyszłym roku w europejskich pucharach. 7 dni – tyle czasu mieliśmy także, by zapomnieć widok schodzących z boiska ze spuszczonymi głowami siatkarzy naszej drużyny. Jednak tych 7 dni to mało, by móc obiektywnie i bez większych emocji ocenić to, co już za nami. By ocenić sezon 2010/2011.
Przecież zaczęło się dla nas tak udanie. Dokładnie 22 października 2010 rozegraliśmy na wyjeździe swój pierwszy mecz. Pojedynek z Tytanem AZS-em Częstochowa zakończyliśmy zwycięstwem po emocjonującym tie-breaku. Później jednak było już nieco gorzej. Porażki z teoretycznie słabszymi rywalami (Fart Kielce czy Pamapol Wieluń) sprawiły, że po sześciu kolejkach tak naprawdę nie wiedzieliśmy na co nas stać. Odpowiedzi nie uzyskaliśmy także do końca pierwszej części fazy zasadniczej. Zagraliśmy niezły mecz przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi (3:1), bardzo dobrze spisaliśmy się w Rzeszowie (3:1), powalczyliśmy także z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle (2:3), jednak 7 punktów zdobytych w meczach z drużynami wyżej notowanymi od nas, nie pozwoliły nam ocenić, w którym miejscu ligowej tabeli tak naprawdę jesteśmy (biorąc pod uwagę wcześniejsze wpadki).
Nasza pozycja zaczęła się jednak krystalizować w rundzie rewanżowej. Wygrywaliśmy te spotkania, które powinniśmy, prezentując przy tym niezłą formę. Już trzy punkty w starciu z Fartem Kielce pozwoliły nam na zajęcie szóstego miejsca. Później z każdym kolejnym meczem potwierdzaliśmy tę lokatę, broniąc jej wszelkimi siłami. Wprawdzie nie wyszedł nam pojedynek w Warszawie, nie udało się także urwać punktów Skrze Bełchatów, jednak w decydującym momencie, w decydującym spotkaniu i bezpośredniej konfrontacji, która rozstrzygała o tym, czy my czy Jastrzębski Węgiel znajdzie się w grupie mistrzowskiej, byliśmy zdecydowanie lepsi. 15 stycznia - ten dzień wszyscy kibice na pewno długo będą pamiętać, a szczególnie Ci, którzy pojechali do Jastrzębia, by wspierać nasz zespół w tym niezwykle istotnym spotkaniu. A ten występował już wtedy w osłabieniu. W najważniejszym meczu sezonu (na tamten moment) w dwunastce zabrakło Andrzeja Wrony i Stanisława Pieczonki. Nie poddaliśmy się jednak. Świetny mecz i zwycięstwo 3:1 zapewniło nam bezpieczne miejsce w lidze. „Szóstka jest nasza, szóstka do nas należy..." - tak śpiewali bydgoscy kibice opuszczający halę. To był sukces. Nikt tego nie ukrywał.
Czasu na świętowanie dużo nie było. Już trzy dni później rozgrywaliśmy kolejny ligowy pojedynek, później było jeszcze starcie pucharowe i ostatni mecz fazy zasadniczej. Kilka porażek z rzędu sprawiło, że atmosfera wokół zespołu zaczęła się zagęszczać. Pojawiło się wiele, niejednokrotnie krzywdzących opinii. Mówiło się, że 15 stycznia sezon dla Delecty się zakończył. Że szóste miejsce, czyli wypełnienie przedsezonowego założenia, usatysfakcjonowało zawodników i tak naprawdę nie mamy już o co grać. Zarzucało się nam brak zaangażowania, czym kwitowano prawie każdą porażkę. Takie opinie na pewno były krzywdzące, a sami zawodnicy w kulminacyjnym momencie pokazali, że nie są chłopcami do bicia. Właśnie w meczu ze Skrą Bełchatów walczyli punkt za punkt, agresja i sportowa złość wpłynęła na oblicze drużyny – chcieliśmy udowodnić nie tylko sobie, ale i wszystkim krytykom, że sezon wciąż trwa.
Zbawienna była dla nas trzytygodniowa przerwa w rozgrywkach, która dla naszej drużyny rozpoczęła się właśnie po meczu z ekipą Jacka Nawrockiego. Miała pozwolić na powrót do gry kontuzjowanych zawodników i wypracowanie formy na kluczową część sezonu. Do treningów powrócił Pieczonka, który też jako pierwszy z trójki kontuzjowanych pojawił się w dwunastce. Już po wznowieniu gry, do zespołu dołączył Dawid Konarski. Zanim to jednak nastąpiło w ostatnich meczach drugiej rundy na ataku występował Łukasz Owczarz, zastępując Grzegorza Szymańskiego, który również nabawił się drobnego urazu. Problemy kadrowe na pewno jednak nie są usprawiedliwieniem nierównej postawy naszej drużyny i serii porażek. Z całą pewnością możemy jednak stwierdzić, że miały wpływ na osiągane przez nią wyniki. Waldemar Wspaniały niejednokrotnie miał poważny ból głowy, nie tylko związany z wyjściowym składem, ale także z organizacją treningu.
Nie było jednak wyjścia i tuż przed startem fazy play-off trzeba było szybko zresetować głowy i zapomnieć o tym, co było. Wydawało się, że coś w naszej grze drgnęło. Pozytywnym impulsem miało być zwycięstwo w Warszawie w przedostatniej kolejce drugiej rundy. Przełamanie serii porażek i wygrana po dobrej grze, miała dodać naszym zawodnikom pewności siebie. Do play-offów przystąpiliśmy zatem z nadziejami i wiarą w to, że można trzykrotnie pokonać akademików. Dodatkowo byliśmy już prawie w optymalnym zestawieniu. Brakowało już tylko Andrzeja Wrony, a jednak nie udało się. Szczególnie żal dwóch meczów w stolicy, a już najbardziej tego drugiego. Przestoje w grze zabiły szansę na wyrównaną rywalizację. Tej nie zabrakło w trzecim spotkaniu. To była ostatnia okazja do tego, by odwrócić wynik i doprowadzić do czwartego pojedynku. Niestety, próba ta się nie powiodła. Przegraliśmy trzeci mecz, a tym samym walkę o piąte miejsce. Sezon zakończyliśmy na szóstym miejscu.
Jaki był to zatem sezon dla naszej drużyny? Na pewno nierówny, pełen szarpanej gry. Na pewno też nie do końca satysfakcjonujący, ale i też nierozczarowujący. Walczyliśmy. Zaangażowania na pewno nam nie brakowało, ale niestety się nie udało. Po raz drugi z rzędu zakończyliśmy sezon na szóstym miejscu. Jednak z całą pewnością pozycji tych nie można porównywać. Szóstka przed rokiem była rozczarowaniem, aspiracje bowiem były znacznie wyższe. Teraz może i pozostaje niedosyt, ale jednak wydaje się, że zakończyliśmy sezon na pozycji, na której powinniśmy byli go zakończyć i która – oceniając z przebiegu całych rozgrywek – po prostu nam się należała.
Wydaje się zatem, że idealnie pasują tutaj słowa Michała Masnego - „Gdy awansowaliśmy do szóstki, bardzo się z tego cieszyliśmy i naprawdę mogę powiedzieć, że to był dla nas sukces. Niestety później sporo tych przegranych myślę, że zepsuło cały wynik sezonu" . I choć może słowo „zepsuło" jest tu trochę na wyrost, to jednak niedosyt pozostaje... Ostateczną ocenę pozostawiam jednak Wam, drodzy kibice.