Jak niemal każdy trener, karierę rozpoczynał jako siatkarz. Jego pierwszym klubem był Płomień Milowice i to właśnie w tym zespole grał w rozgrywkach młodzieżowych. Jak wspomina te pierwsze lata z siatkówką?
„Wspominam je bardzo mile, ponieważ miałem okazję obserwować trenujących i grających Mistrzów Świata, Mistrzów Olimpijskich: Bosek, Zarzycki, Sadalski, ś.p Gawłowski, na których mogłem się wzorować. Oczywiście drużyna, w której grałem również miała na koncie swoje osiągnięcia (mistrzostwo Polski juniorów), dlatego chcieliśmy ich naśladować i bić się w tych zawodach młodzieżowych o jak największe trofea.”
Dobra gra w grupach młodzieżowych zaowocowała „awansem” do seniorskiego zespołu Płomienia Milowice, w którym występował aż do momentu wyjazdu z kraju.
„Po skończeniu wieku juniora otrzymałam wielką szansę, by trenować z pierwszym zespołem. Mój pech był taki, że wszyscy Ci zawodnicy, o których wspominałem wcześniej, wyjechali do Włoch i tam kontynuowali swoją karierę. Tym samym już nie mogłem bezpośrednio z nimi brać udziału w treningach czy meczach. Jednak drużyna, w której grałem już w seniorach – w Płomieniu Milowice – była również zespołem, która co roku walczyła o jak najwyższe cele, o mistrzostwo Polski, o Puchar Polski. Niestety w całej mojej karierze seniorskiej, najwyższą pozycję, którą zdobyliśmy z drużyną Płomienia było to czwarte miejsce. Zdobyliśmy także Puchar Polski. Wtedy trenerem naszego zespołu był Waldemar Wspaniały. Byliśmy taką drużyną trochę podobną do bydgoskiej, która zajmowała piąte/szóste miejsce w tabeli. Płomień Milowice była to jednocześnie jedyna drużyna, którą reprezentowałem od samego początku, aż do wyjazdu za granicę.”
Po występach w Płomieniu, nadeszła pora na zmiany. Wybór padł na naszych zachodnich sąsiadów, dlaczego?
„Ten wyjazd nie był planowany. Myślałem bardziej o kierunku włoskim. Miałem nawet propozycję z jednego włoskiego klubu, ale ponieważ miałem jeszcze kontrakt z Płomieniem, nie dostałem zgody na ten wyjazd. W 1990 roku wyjechałem do Niemiec i zostałem dziesięć lat. Tam właśnie te moje wyniki sportowe były dużo lepsze, przez brązowy medal w Fortunie Bonn, dwa srebrne medale i trzecie miejsce w CEV-ie z Bayer Wuppertal, wicemistrzostwo Niemiec i trzecie miejsce w pucharze CEV z VFB Friedrichshafen, później puchar Niemiec z SCC Berlin. Karierę zakończyłem w dużo mniejszym klubie, w małej miejscowości - Eintracht Mendig. Był to zespół, który walczył o piąte/szóste miejsce.”
To dzięki grze w Niemczech, trener Marian Kardas płynnie mówi po niemiecku. To właśnie w tym języku komunikuje się z pierwszym szkoleniowcem Transferu.
„Nauka niemieckiego nie była dla mnie łatwa, ponieważ nie miałem tego języka w szkole. Przez pierwsze trzy lata pobytu w Niemczech mieliśmy w zespole więcej Polaków, niż Niemców, także ten niemiecki był gdzieś z boku. Dopiero w momencie, gdy zacząłem grać z VFB Friedrichshafen stwierdziłem, że coś trzeba zrobić w tym kierunku, zapisałem się na kurs. Oczywiście jest to język, którego się człowiek uczył, więc nigdy nie będzie tak poprawny jak ten rodzimy. Teraz na co dzień więcej mówię po niemiecku, więc ten język ponownie został przypomniany, bo wiadomo, gdy nie używa się języka, to się go zapomina. Przez ostatnie półtora roku, od kiedy Vital Heynen jest pierwszym trenerem, rozmawiamy na co dzień i na każdy temat siatkarski i poza siatkarski właśnie po niemiecku, więc ten język jest znowu szlifowany”
O występach w Niemczech, dziś nasz trener wypowiada się w samych miłych słowach. To z tym etapem kariery związane są jego największe sukcesy klubowe.
„Gra we wszystkich klubach zawsze dawała mi wielką satysfakcję. W każdym z tych klubów były momenty, które na pewno zapamiętam. Przede wszystkim wyjeżdżać za granicę nie jest łatwo, bo trzeba pokazać się z jak najlepszej strony, żeby można było zostać na następny sezon, może niekoniecznie w tym samym zespole, może w innym, za lepsze pieniądze, walczyć o lepsze cele. Jestem zadowolony z tego, że zawsze grałem w drużynach, które walczyły o mistrzostwo i graliśmy na wysokim poziomie. W każdym klubie, w którym występowałem w Niemczech coś wygrałem. Z każdego miasta coś zapamiętałem, miałem dużą grupę kibiców, która cieszyła się z tego, że tam gram.”
Z kolei z grą w Płomieniu Milowice związane są występy w reprezentacji Polski, w której Marian Kardas pełnił także funkcję kapitana.
„Pierwszy raz zostałem powołany do reprezentacji w 1981 roku, przed Mistrzostwami Europy. Wtedy trenerem był Aleksander Skiba, Mistrz Świata. Było to bardzo ważne wydarzenie w moim życiu, bo miałem wówczas 19 lat i duże szanse, by pojechać na te mistrzostwa. Ostatecznie jednak nie pojechałem, ale samo trenowanie z reprezentacją było dla mnie dużym wyzwaniem. Podobna sytuacja miała miejsce rok później. Ten sam szkoleniowiec powołał mnie do szerokiej kadry na Mistrzostwa Świata w Argentynie. W efekcie na mistrzostwa nie pojechałem, gdzieś w tej całej układance nie pasowałem do zespołu, ale nie żałowałem i nie załamałem się. W 1984 roku otrzymałem powołanie do szerokiej kadry przed Igrzyskami Olimpijskimi w Los Angeles. Wówczas trenerem był ś.p Hubert Wagner. Trenowałem z reprezentacją do samych Igrzysk, jednak na te Igrzyska nie pojechaliśmy, bowiem zostały one zbojkotowane przez blok wschodni, jako odwet za bojkot Igrzysk w 1980 roku w Moskwie przez zachód. Niestety później już w całej mojej karierze na Igrzyska nie było mi dane pojechać. W zamian za to pojechaliśmy na turniej przyjaźni na Kubę, który odbywał się w tym samym czasie co Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles. Zajęliśmy tam trzecie miejsce. W zawodach tych brały udział takie zespoły jak: Związek Radziecki, Bułgaria, Kuba, Węgry, Czechosłowacja. O ile dobrze pamiętam było tam osiem drużyn.
W 1985 roku w Mistrzostwach Europy w Holandii przyszło pierwsze reprezentacyjne niepowodzenie, bowiem zajęliśmy czwarte miejsce. To było pierwsze tak słabe miejsce drużyny narodowej na Mistrzostwach Europy, ale jak się później okazało najlepsze aż do 2009 roku, kiedy pod wodzą Daniela Castellaniego nasza reprezentacja zdobyła złoty medal.
Oprócz tego w 1986 roku były Mistrzostwa Świata we Francji i tam zajęliśmy dziewiąte miejsce. W 1987 roku po raz pierwszy nie zakwalifikowaliśmy się na Mistrzostwa Europy, jednak nie brałem w tym udziału, bowiem miałem wtedy kontuzję.
W 1988 roku zostałem kapitanem reprezentacji (byłem nim dwa lata). Był to też rok, kiedy po raz pierwszy nie pojechaliśmy na Igrzyska Olimpijskie w Seulu. Moje ostatnie poważne granie w reprezentacji miało miejsce w 1989 roku w Szwecji, w Mistrzostwach Europy. Później ze względu na to, że miałem już 28 lat i wydawało się, że jestem już starym i niespełnionym zawodnikiem, bo nie wygrałem z kadrą za dużo, postanowiłem zrezygnować z występów w reprezentacji.”
To nie był jednak koniec. W biało-czerwonych barwach jeszcze wystąpił…
„Powrót do reprezentacji miał miejsce w 2000 roku. Zagrałem na pozycji libero w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Sydney, który rozgrywany był w Katowicach.
Tak wyglądała moja kariera reprezentanta Polski, którą wspominam bardzo mile. Zawsze gdy gra reprezentacja Polski i mam czas, staram się być na wszystkich meczach. Przeważnie, gdy są to mecze w sezonie urlopowym, szczególnie w Katowicach. Uważam, że Spodek to najlepsza hala, choć nie jest największa. Gdy jest pełna, gdy kibice śpiewają hymn a cappella, pojawia się gęsia skórka. Życzę wszystkim zawodnikom, którzy trenują siatkówkę, by byli cierpliwi i by mieli zaszczyt zagrania w reprezentacji Polski, a hymn, który zaśpiewa im publiczność będzie dla nich największą nagrodą, oczywiście oprócz zwycięstwa.”
W 2000 roku powoli kończył przygodę z zawodową siatkówką, jednak jeszcze przez jakiś czas łączył funkcję asystenta z grą na pozycji libero…
„Miałem taki sezon, a właściwie półtora roku w klubie Warka Strong Czarni Radom. Wtedy trenerem był Wojciech Drzyzga. Po turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w 2000 roku zaproponował mi, żebym został jego asystentem i jednocześnie grającym libero. Nigdy nie byłem libero, zawsze grałem na przyjęciu, ale po tym turnieju w Katowicach, kiedy już miałem 38 lat, pozostało się skłaniać ku libero, podobnie jak Dawid Murek.
Funkcja grającego trenera jest bardzo trudna. Gdy jest się trenerem trzeba wymagać od wszystkich dużo, dużo więcej, a w momencie gdy się gra i popełnia się błędy, nie jest o to łatwo. Nie życzę nikomu, by stał się kiedyś grającym trenerem”.
To był wstęp do kariery trenerskiej i objęcia funkcji pierwszego szkoleniowca. W tym momencie ponownie pojawił się wątek niemiecki oraz klubu z Mendig.
„Swój pierwszy etap trenerski zacząłem w Eintracht Mendig (gdy odchodziłem to klub nazywał się już inaczej – Maoam Mendig). Przyjechałem w połowie sezonu i trzeba było wyciągnąć zespół z dołu tabeli tak, by zagrać w play-offach. Udało mi się to. Następne dwa lata dalej prowadziłem tę drużynę, ze średnimi wynikami, ale na tyle, na ile było nas stać. Był to taki fajny okres, trochę znienacka. Nie miałem za dużo czasu, by się zastanawiać, czy jeszcze grać, czy już zostać trenerem. Czasami takie szybkie decyzje pomagają. Później dostałem propozycję powrotu do Polski. Dwa lata pracowałem w Energii Sosnowiec, rzucony na głęboką wodę, bo drużyna grała w Lidze Mistrzów. Nie mieliśmy takiego składu, ani budżetu, by w tej Lidze Mistrzów grać, ale postanowiono, że zagramy. W trakcie sezonu mieliśmy problemy finansowe, drużyna została rozkupiona. Nie było wiadomo, czy dogramy tę Ligę Mistrzów, jednak na szczęście udało się zakończyć wszystko dobrze. Utrzymaliśmy się w lidze, dokończyliśmy Ligę Mistrzów. Te sezony w Sosnowcu były udane, na tyle, na ile było to możliwe, czyli gra o takie średnie cele.”
Gdy wydawało się, że męska siatkówka to będzie to, czym zajmie się trener Kardas, pojawił się zupełnie nowy kierunek. Kierunek kobiecy.
„W 2006 roku Andrzej Niemczyk, jako pierwszy trener reprezentacji Polski Kobiet, zaprosił mnie na zgrupowanie, zostałem wówczas trzecim trenerem. Gdy z powodów zdrowotnych trener Niemczyk musiał zrezygnować, kadrę przejął trener Ireneusz Kłos, który był do tej pory drugim szkoleniowcem, a ja zostałem jego asystentem. Pojechaliśmy na Mistrzostwa Świata do Japonii, które niestety nie były udane. Tam było jednak sporo perypetii, kontuzje, słynny konflikt przed wyjazdem Niemczyk-Glinka.
Właśnie dzięki propozycji Andrzej Niemczyka pojawił się ten kobiecy kierunek. Wspominam go także bardzo przyjemnie, bo to nie jest łatwy kawałek chleba pracować z kobietami, ale myślę, że dał mi dużo w pespektywie prowadzenia, spojrzenia na siatkówkę z trochę innej strony, na zawodniczki czy zawodników, jak one/oni się zachowują. Pracowałem także w klubach: Pronar Zeto AZS Białystok oraz Politechnika Częstochowska. Myślę, że dobrze, że coś takiego nastąpiło, bo nigdy nie wiadomo, co się jeszcze w zdarzy.”
Wreszcie zdecydował się jednak na powrót do męskiej siatkówki. W 2009 roku trafił do Bydgoszczy, a ściągnął go tam trener Waldemar Wspaniały…
„Gdy przyjechałem do Bydgoszczy pierwszym trenerem był Waldemar Wspaniały i to on zaproponował mnie, jako swojego asystenta. Myślę, że w jakiś sposób, może nie bezpośrednio, ale pośrednio wpłynąłem na to, co się wydarzyło, bo dwa razy zajęliśmy szóste miejsce. Później zespół objął trener Makowski i były to najlepsze lata: piąte i czwarte miejsce, wygrana runda zasadnicza, gra w turnieju finałowym Pucharu Polski, występy w europejskich pucharach, więc to był to naprawdę kapitalny okres. No i następnie, gdzieś przez tę sumienną i dobrą pracę, sam zostałem pierwszym szkoleniowcem. Niestety dla mnie i dla klubu od początku nie był to udany sezon. Graliśmy słabo, przegrywaliśmy. Po serii porażek nastąpiło tzw. „pranie mózgów”. Zastanawialiśmy się, co zrobić, by było lepiej. Zapadła decyzja, że oczywiście zostanę w klubie, ale pierwszym trenerem będzie Vital Heynen.”
Decyzji o przenosinach do grodu nad Brdą trener Kardas nie żałuje. Nasze miasto bardzo mu się podoba.
„Cieszę się, że wylądowałem w Bydgoszczy. Myślę, że przez to, że jestem już tutaj tyle lat zaaklimatyzowałem się, dobrze mi się tu mieszka. Nie wiem jak długo będę w Bydgoszczy, ale na pewno będę wspominał to miasto bardzo ciepło i z uśmiechem. Oczywiście nie żegnam się z Bydgoszczą, ale w pracy trenera nigdy nie wiadomo, kiedy jest początek, a kiedy koniec. Mam nadzieję, że wszyscy bydgoscy kibice będą wspominać Mariana Kardasa z dobrej strony i chciałbym, by tylko z tej strony mnie zapamiętali.”
Wiele lat spędzonych w Bydgoszczy sprawia jednocześnie, że mówić możemy o kilku ważnych etapach. Który z sezonów: ten pierwszy, ten gdy wywalczyliśmy czwarte miejsce, czy ten, w którym trener objął funkcję pierwszego szkoleniowca, był wyjątkowy?
„Można powiedzieć, że każdy z tych, który wymieniłaś miał jakieś bardzo duże znaczenie. Zawsze pierwszy jest najtrudniejszy, bo przychodzi się do nowego klubu, miasta. Nie zna się ludzi, którzy pracują w klubie, trzeba się z nimi poznać, zdobyć zaufanie. Myślę, że to wszystko tutaj się dobrze ułożyło.
Oczywiście szczególny był też ten sezon, kiedy mieliśmy szansę, by zakończyć go medalem. No i to, na co czekałem od momentu, gdy przyszedłem do Bydgoszczy… liczyłem, że gdy pracę zakończy trener Wspaniały, to jego zastępcą zostanę ja. Nie udało się, przyszedł trener Makowski. Oczywiście nie żałowałem, nie krytykowałem, nie życzyłem źle, wręcz przeciwnie. Stworzyliśmy bardzo dobrą parę trenerską i to, co mogliśmy wyciągnąć z zawodników i z tej drużyny w tym okresie, to wyciągnęliśmy. Mógł być medal i wtedy byłoby wspaniale, ale trochę zabrakło. I ten ostatni sezon, kiedy pracowałem jako pierwszy trener, na pewno dał mi wiele do przemyślenia, co zrobiłem dobrze, co źle. Szkoda, że tak to się potoczyło, bo myślę, że gdyby wynik byłby trochę lepszy, to pewnie pozostałbym na tym stanowisku do dzisiejszego dnia.”
Wiele wiemy już o Marianie Kardasie, zawodniku i trenerze. Co sam trener może powiedzieć o sobie, pozasportowego?
„Jestem żonaty, mam cudowną żonę, która ma na imię Gabriela. Z tego małżeństwa mamy syna Tomasza, który trenował siatkówkę, jednak nie miał tak dobrych warunków fizycznych jak ja, więc ta kariera nie potoczyła się dobrze dla niego.”
Spokojny, ale…
„Jestem człowiekiem, który jest zawsze uśmiechnięty. Z reguły na nikogo się nie denerwuję, ale jak ktoś mi zajdzie za pazurki to musi uważać (śmiech).”
… i wtedy potrzebne jest ciasto!
„Lubię słodycze. Co do ciasta to różne, ale najlepiej murzynek, sernik, każde tortowe. Do tego kawa, ale nie za mocna, taka włoska latte, więcej mleka niż kawy.”
*rozmawiała Anna Falk