Jak sam przyznał, dzięki dziesięcioletniej pracy w szpitalu zrozumiał, iż chce w życiu wykonywać taki zawód, który pozwoli mu pomagać ludziom. Zaczynał jako sanitariusz na bloku operacyjnym, by dziś dbać o zdrowie siatkarzy bydgoskiego Transferu. Zachęcamy do lektury wywiadu z Tomkiem.
Anna Falk: Opowiedz proszę trochę o swojej pracy. Z reguły mało Cię widać, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że mnóstwo pracy masz szczególnie przed i po meczu
Tomasz Stasiak: „Faktycznie nie widać nas, bo muszę już teraz mówić ‘nas’, ponieważ jest także Dawid Brzuska. Pracujemy w swoim pokoju, natomiast na meczach i na treningach siedzimy czy podajemy piłki. Wszystko zależy jednak od kondycji, stanu zdrowia i od charakteru zawodnika. Zdarzają się kontuzje, które leczy się dłużej i trzeba spędzać nad nimi więcej czasu, tak jak choćby teraz z AJ’em. Tego też nie było widać, ale AJ bardzo ciężko pracował, może nawet ciężej, a na pewno bardziej cierpiał niż na treningach. Spędzałem z nim na rehabilitacji pięć godzin dziennie. Cierpiał po to, by wrócić w ciągu dwóch tygodni na boisko. Natomiast lżejsze problemy zdrowotne załatwiane są na bieżąco. Można powiedzieć, że są to „drobiazgi”. Powiedzmy, że bolące plecy, to rzecz normalna, która wynika z przeciążeń treningowych. Od niedawna mamy w klubie diatermię, która służy do zabiegów fizykalnych i jest nam bardzo przydatna przy wielu urazach. Najczęściej spotykamy się przed treningami i zostajemy po nich. Ewentualnie robimy zabiegi w dni wolne, np. w niedzielę. Jeśli zawodnik ma kontuzję, to trzeba się z nim spotkać i popracować. Trudno jest mi o tym rozmawiać, bo dla mnie jest to coś normalnego. Jest to moja praca. Na hali mam jej mniej, podaję piłki, przygotowuję odżywki, porozmawiam z zawodnikami, natomiast cała praca jest wykonywana w gabinecie. Raz jest jej więcej, a raz mniej.”
Czy to, że spędzacie tak dużo czasu ze sobą, choćby podczas zabiegów sprawia, że zawodnicy przychodząc do Ciebie bardziej otwarcie mówią o swoich problemach zdrowotnych i czego oczekują?
„Tak, zdecydowanie! Myślę, że jest to coś normalnego, że zawodnicy w jakiś sposób zżywają się z masażystą czy fizjoterapeutą, bo – tak jak powiedziałaś – spędzamy ze sobą czasami bardzo dużo czasu, więc trzeba o czymś pogadać. Rozmawia się o różnych rzeczach, o rodzinie, o problemach, o tym jak długo będzie trzeba leczyć kontuzję. Trzeba też wprowadzić trochę psychologii, żeby zawodnik wracał jak najszybciej do optymalnego stanu zdrowia. Nie ukrywajmy, drobne kontuzje to nie jest jakiś problem. Jeśli są to jednak jakieś większe urazy, to wówczas zawodnik zaczyna się denerwować. Myśli o tym. Wraca do domu i zastanawia się, ile to potrwa, czy to będzie tydzień/dwa. Ja też nie jestem w stanie powiedzieć konkretnie, dlatego podtrzymywanie na duchu, rozmowa i wspieranie słowem jest też bardzo ważne.
Jestem łącznikiem między trenerem, a drużyną. Zawodnicy przychodzą do mnie, mówią mi o swoich dolegliwościach, wiedząc, że przekażę to trenerom.”
Powiedziałeś, że przygotowujesz odżywki, widać to także w trakcie meczu. Co takiego piją w trakcie zawodów zawodnicy? Bo rzadko jest to czysta woda.
„Nic szczególnego. Współpracujemy z firmą Weron, która zaopatruje nas w witaminy i izotoniki w postaci syropów. Trzeba je po prostu rozcieńczyć. Jest tam zbiór mikroelementów, witamin, które są potrzebne dla zawodników, w celu uzupełnienia ich w trakcie meczu. Jest też tak, że niektórzy piją tylko wodę, bowiem nie reagują zbyt dobrze na słodkie płyny w trakcie wysiłku. Wówczas muszą uzupełnić cukry w postaci np. batonu wysokoenergetycznego. Oczywiście po meczu zawodnicy przyswajają również węglowodany czy magnez.”
Jest też coś ciekawego u Ciebie, co można zaobserwować w trakcie meczu. Zajmujesz ostatnie miejsce na ławce trenerskiej. Dlaczego?
„Gdy przyszedłem do klubu pracował tutaj Witold Słomko. Uczyłem się, podpatrywałem wszystkiego i też nie chciałem zmieniać tego, żeby siadać obok trenerów. Witek siedział na końcu, to ja także usiadłem na końcu. Myślę, że jest to też dobre miejsce, gdzie mogę porozmawiać z zawodnikami, którzy schodzą z boiska, ze środkowymi czy libero, na temat meczu. Inna sprawa, że mogą mi także przekazać, ze kogoś coś boli i będzie trzeba interweniować przy najbliższej przerwie.”
To jest dla Ciebie także taki dobry punkt obserwacyjny?
„Muszę cały czas patrzeć na zawodników, na ich wyraz twarzy, czy mają jakieś grymas, czy kogoś coś boli. Takich rzeczy się szuka.
Drugie miejsce obok mniej jest zawsze wolne, bo mam je na ręczniki i staram się, by była taka przestrzeń między mną, a zawodnikiem. Charakterystyczne jest też to, że Wojtek Jurkiewicz ma zarezerwowane to pierwsze miejsce obok ręczników i można zauważyć, że jeśli jakiś inny zawodnik usiądzie na to miejsce, a on schodzi z boiska, to zawsze poprosi go, żeby się przesunął. On tam musi siedzieć. Nigdzie indziej nie siada (śmiech). Chociaż ostatnio zauważyłem, że gdy Dawid Murek siedzi na tym krzesełku, to jemu pozwala tam zostać. Może z sympatii czy respektu do niego (śmiech).”
Bardzo żywiołowo reagujesz na wszystko, co się dzieje na boisku. Pierwszy wbiegasz także do zespołu po meczu. Wtedy puszczają nerwy?
„Jest to chyba związane z tym, że zawsze byłem przede wszystkim kibicem. Obojętnie jaka to dyscyplina, jeśli są to Polacy czy drużyna bliska mojemu sercu, to zawsze te emocje gdzieś mi się udzielają. Najchętniej wszedłbym na boisko i wtedy na pewno byłbym Mistrzem Świata (śmiech). Bardzo mocno to wszystko przeżywam i gdzieś to się odbija na zdrowiu, bo to wszystko się udziela, a nie można tego „spalić” fizycznie.
Zżywam się bardzo mocno z każdą drużyną, która jest w danym sezonie i przez to bardzo mocno się angażuję i przeżywam każdy mecz. Przekazuję im tylko emocje pozytywne. Staram się nie przekazywać tych negatywnych, gdzieś je tłumię i staram się, by tego nie widzieli. Raczej staram się ich pobudzić, zmotywować. Mam nadzieję, że oni też to odbierają pozytywnie, bo jest to dla mnie ważne.”
Praca pracą, jednak czy znajdujesz czas, by interesować się czymś poza sportem?
„Poza sportem oczywiście także wszystko to, co jest związane z medycyną sportową. Na pewno chciałabym spędzać więcej czasu z żoną, ale jest problem, bo żona od poniedziałku do piątku mieszka i pracuje w Poznaniu. W weekendy natomiast my mamy granie, dlatego czekam z niecierpliwością na ten czas po sezonie, kiedy można odpocząć. Żona mówi mi, że w trakcie sezonu jestem bardzo mocno skoncentrowany i nie potrafię się tak do końca wyluzować. Przychodzę do domu, myślę o zawodnikach, zastanawiam się jak im pomóc, gdy mamy do czynienia z większymi urazami. Nie wiem czy powinno to tak wyglądać, ale już tak mam. Może przez to, że tak bardzo skupiam się na swojej pracy, mogę sprawiać wrażenie osoby, która mało się uśmiecha. Ale ja lubię się śmiać i dowcipkować (śmiech). Ludzie, którzy mnie znają mogą to potwierdzić.
Każdy sezon to też nowe wyzwanie. Poznaje się nowych zawodników, nie wiadomo jakie będą mieli wymagania, czy będą mieli problemy zdrowotne czy nie. Jest też trener, który obserwuje i rozlicza na koniec sezonu, jak pomagam drużynie. Często myślę o tym, czy zawodnicy są ze mnie zadowoleni, czy trener jest zadowolony. Oczywiście najważniejsi są zawodnicy, bo jeśli oni będą zadowoleni, to i z trenerem będzie ok, bo to nie z nim pracuję bezpośrednio. Zależy mi na tym, by zawodnicy byli usatysfakcjonowani z mojej pracy z nimi. A jest to jednak ekipa 14 dorosłych facetów, którzy też mają swoje problemy.”
Na koniec zapytam, jak to się stało, że zostałeś masażystą?
„Myślałem, że zadasz mi to pytanie na początku(śmiech). Musiałbym wrócić wspomnieniami do mojej pracy, kiedy to pracowałem jeszcze w Szpitalu Biziela, a spędziłem tam dziesięć lat. To był dla mnie ważny moment. Byłem młodym chłopakiem, który zrozumiał wtedy, że chce pomagać ludziom, ale jeszcze nie wiedziałem jak. Zaczynałem w Bizielu jako sanitariusz na bloku operacyjnym. Podpatrywałem przy pracy i miałem kontakt z bardzo fajnymi ludźmi, od salowych, pielęgniarek, po profesorów najwyższej klasy, którzy podchodzili do swojej pracy w pełni profesjonalnie i z oddaniem dla drugiego człowieka – pacjenta. To wpłynęło na mnie bardzo mocno, dlatego szukałem zawodu, który by mnie satysfakcjonował.
W szpitalu spędziłem naprawdę dziesięć fajnych lat. Byłem taką pierwszą osobą, która witała pacjentów na bloku operacyjnym. Na blok wjeżdża się wózkiem z oddziału, natomiast później trzeba przejść na tzw. czysty wózek. Pacjent zostawał pod moją opieką, wzywałem pielęgniarkę i wówczas trafiał na salę. Jeśli były to dzieci, to trzeba było próbować je rozbawić, by ten stres był dla nich jak najmniejszy. Słowo „dziękuję” na bloku operacyjnym naprawdę nabiera wagi. A dla mnie, jak to się mówi: ‘słowo ważniejsze od pieniądza’.
Chciałem studiować fizjoterapię, ale w Bydgoszczy była ona wtedy tylko na kierunku dziennym. Ze względu na to, że już w młodym wieku zacząłem pracować, musiałem zdecydować się na studia zaoczne, na kierunku wychowanie fizyczne na akademii bydgoskiej. Jednocześnie podjąłem naukę w Studium Masażu Leczniczego i pod okiem doktora Nauk Medycznych - Macieja Dzierżanowskiego - specjalisty fizjoterapii, uczyłem się masażu i terapii manualnej. Na studiach poznałem Piotra Gruszkę trenera piłki nożnej. To właśnie on mi zaproponował pracę w Chemiku z młodymi chłopakami w czwartej lidze. Później awansowaliśmy do trzeciej. Przepracowałem tam jakieś cztery lata. W tym czasie spotykałem Witka Słomko, bo czasami treningi siatkarskie odbywały się w Chemiku. Zawsze byłem otwarty na współpracę, rozmawialiśmy na ten temat. Kiedyś do mnie zadzwonił, powiedział że potrzebuje pomocy. Chciał żebym przyjechał na trening i go zastąpił, bo miał też inne zajęcia. Przyjechałem, poznałem trenera Waldemara Wspaniałego, który mnie zaakceptował. Po pół roku to ja stałem się tym pierwszym terapeutą i tak jest do dzisiaj.
To, że pełnię funkcję masażysty nie oznacza, że wszystko koncentruje się na masażu. Na poziomie ekstraklasy to by nie przeszło. Cały czas trzeba się rozwijać i szukać nowych metod terapii manualnej. W tym roku trener powierzył mi także funkcję trenera przygotowania fizycznego. To dla mnie kolejne wyzwanie. Muszę nauczyć się czegoś nowego. Oczywiście jest Fons Vranken, który jest pierwszym trenerem przygotowania fizycznego, jednak ja jestem tutaj na miejscu i muszę tego dopilnować. To jest fajne i mam nadzieję, że starczy mi sił, by cały czas się uczyć i rozwijać.
Krokiem milowym było dla mnie na pewno powołanie przez trenera Piotra Makowskiego do reprezentacji Polski. Rewelacyjny czas, krótki, ale bardzo dużo się nauczyłem. Pracowaliśmy bardzo ciężko, wspólnie z Łukaszem Witczakiem - fizjoterapeutą z Muszyny. Bardzo fajny czas i był to duży krok w moim rozwoju. Wiele się nauczyłem, zobaczyłem i na pewno to ma przełożenie na to, że staję się lepszym terapeutą. Na pewno jeszcze wiele pracy przede mną. Nie mam problemu z tym, by korzystać z pomocy innych osób. Jestem otwarty na wiedzę innych ludzi.
Na koniec naszego wywiadu chciałbym podziękować Dawidowi Brzusce, który pracuje jako wolontariusz w naszym klubie, a bardzo angażuje się w swoją pracę i bardzo mi pomaga.”
*rozmawiała Anna Falk