Anna Falk: Spędziłeś w Bydgoszczy trzy sezony. Jak będziesz wspominał ten okres w swojej karierze?
Michał Masny: „Były to trzy różne lata. Każdy sezon miał swoją historię, ale każdy był wspaniały. Szczególnie ten ostatni był dla mnie naprawdę wyjątkowy... Szkoda, że się skończył”
Jest jakiś szczególny mecz czy też szczególny moment, który na pewno zapamiętasz z pobytu w Bydgoszczy?
„Jest wiele rzeczy zawodowych i prywatnych, które będę pamiętał i to na zawsze. Wybiorę jedną - zakończenie sezonu, jakie było po tym sezonie. To było najlepsze w mojej karierze - składanka uśmiechów, łez, emocji... Niesamowite”
Powiedziałeś, że Bydgoszczy należy się miejsce w Twoim sercu. Zabiło mocniej, gdy zamykałeś drzwi od mieszkania, żegnałeś się z kolegami z drużyny, przyjaciółmi i wracałeś do domu?
„Jedno wiem na pewno. Czy będę grał w Delekcie, czy nie, to do Bydgoszczy wrócę i będę wracał... Było mi bardzo ciężko wyjechać z "domu" do domu...”
Grasz już w Polsce sześć lat, ale nie udało Ci się zdobyć medalu, choć szansa na to było. Pozostaje żal, że tak udanego dla Was sezonu nie udało się zakończyć happy-endem?
„Miałem już parę razy szansę, żeby zdobyć medal i w tym roku było tak samo... Oczywiście, że byliśmy wszyscy smutni po ostatnim meczu, ale na pewno niczego nie żałowaliśmy, bo zrobiliśmy maksimum, a to, że nie wystarczyło - to jest po prostu sport. Ale jakiś czas to bolało”
Co ostatecznie zadecydowało o Twoich przenosinach do Jastrzębia?
„Miałem kilka ofert i szczerze nie wiem, co zdecydowało o przenosinach do Jastrzębskiego Węgla”
„Któregoś dnia jeszcze wrócę do Bydgoszczy” - czy jest zatem szansa, że zobaczymy Cię jeszcze kiedyś w barwach Delecty?
„A dlaczego nie? Nie jest wykluczone, że kiedyś wrócę... Stefan wrócił w tym roku do Skry. Dlaczego ja nie mógłbym do Delecty :)”
Już na koniec. Zostawiasz tutaj wielu znajomych, przyjaciół, kibiców. Wielu z nich ubolewa, że opuszczasz nasz klub. Chciałbyś coś im przekazać?
„Chciałbym wszystkim powiedzieć: DZIĘKUJĘ, bo ciężko jest wyrazić słowami uczucia, które mam w sobie. M.K.”