Zaczynając od moich siatkarskich początków, po wieku juniora, który zakończyłem w Bełchatowie, przyszedłem do nieznanego mi miasta w kujawsko-pomorskim, aby pograć w drugiej lidze.
Początki nigdy nie są łatwe, to wie każdy. Jednak właśnie Bydgoszcz dawała możliwość rozwoju drużyny w Plus Lidze. Od trenera Zaczka do trenera Wspaniałego, bo tak chyba mogę to ująć.
Waldemar Wspaniały dał mi te szansę podnoszenia swych umiejętności razem z chłopakami z seniorskiej ekipy. Jeździłem na obozy i chodziłem na treningi, aż w końcu przyszedł dla mnie pamiętny dzień, gdzie w meczu ze Skrą Bełchatów po raz pierwszy zostałem wpuszczony na parkiet Plus Ligi. Przeżycie było niesamowite i na pewno zapamiętam to wydarzenie na zawsze. Od tamtej pory, na dobre wszedłem w rytm treningów drużyny Delecty i miałem okazje podnoszenia swoich siatkarskich umiejętności.
Tak to sobie trwało równolegle. Chłopaki z drużyny seniorskiej grali swoje mecze w siatkarskiej ekstraklasie, a ja razem z chłopakami graliśmy w II lidze. Później wszedł pomysł Młodej Ligi, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Udało nam się zdobyć z drużyną 2 medale. Pierwszy był brązowy, ale w następnym sezonie daliśmy z siebie jeszcze więcej i po pamiętnym boju z drużyną Skry Bełchatów udało nam się zdobyć złoty medal tych młodzieżowych rozgrywek. Było to dla mnie najmilsze zakończenie tych całych rozgrywek, (w których później nie miałem okazji grać ze względu na wiek). Dodatkowo zostałem uznany za najlepszego siatkarza całej Młodej Ligi, było to dla mnie ukoronowanie pracy, którą wykonywałem. Oczywiście nagroda zmotywowała mnie do dalszej cięższej pracy, a przede wszystkim widziałem w tym wszystkim cel. Oprócz ukoronowania sezonu medalami i pucharem miałem okazję wziąć udział w pierwszym rozgrywanym meczu gwiazd Młodej Ligi! Super zabawa dla każdego i uważam, że takie mecze powinny być rozgrywane po zakończeniu każdego sezonu. Spotkać się z zawodnikami, z którymi nie grasz na co dzień to nie lada wyzwanie! Oczywiście liczyła się zabawa, a nie wynik sportowy ;)
W końcu minął wiek „przejściowy”, bo chyba tak go można nazwać. W końcu trafiłem na dobre do pierwszej drużyny w Bydgoszczy.
Czas leci nieubłaganie. Nawet nie mam pojęcia, kiedy minęło te 6 sezonów w Bydgoszczy. Od początku uważano mnie za wychowanka, mimo, że nim nie jestem. Miłym uczuciem jest, kiedy w klubie traktuje się Ciebie, jak swojego człowieka. Bydgoszcz dała mi wszystko, co było potrzebne do rozwoju. Poznałem multum ludzi przez ten czas, który tutaj spędziłem. Przewijali się znani zagraniczni i utytułowani polscy zawodnicy, nic tylko pracować z nimi i wyciągać dla siebie jak najwięcej.
Nikogo nie zaskoczę tym, że w pamięci zostanie mi na zawsze sezon, w którym zdobyliśmy 4. miejsce w Plus Lidze. Byliśmy na 1 miejscu po rundzie zasadniczej, tak blisko medalu, jak nigdy dotąd. Niestety nie udało się, bo taki właśnie jest sport. Graliśmy jak z nut wszystkie mecze i przyszedł w końcu kryzys, złapał nas na koniec sezonu, gdy walczyliśmy o brązowy medal z Jastrzębskim Węglem. Z tego okresu zapamiętam szczególnie jeden mecz, w którym miałem okazje zagrać – pierwszy mecz o brązowy medal, przy własnej publiczności. Zapamiętam go nie, dlatego, że dostałem nagrodę MVP czy dlatego, że Tomek Bonisławski w tym meczu przyjmował jak stary ”wyjadacz” ligowy, ale zapamiętam go ze względu na jedną rzecz: ZAUFANIE. Czułem się pełnoprawną częścią zespołu, ciążyła na mnie i Tomku pewna odpowiedzialność (przyjęcie), a reszta chłopaków nam po prostu zaufała, nie bali się o to, że jakość gry spadnie, ale wspierali nas i razem udało nam się popchnąć „wózek” w jednym kierunku.
Był to sezon, w którym udało nam się zapisać na kartach historii bydgoskiego klubu bardzo wiele. Zostanie na zawsze w mojej pamięci. Brakowało naprawdę niewiele, aby nasz zespół był kompletną układanką, nie skończysz jej dopóki ostatni kawałek nie będzie zwieńczeniem całego obrazka. Tak było z nami, funkcjonowaliśmy tylko wtedy, gdy byliśmy razem, bo naprawdę byliśmy jak rodzina.
Pamiętne Jakcson’s 5 nadal widnieje w Internecie i można je podziwiać. Pokazuje, jak dobrze się dogadywaliśmy i jakie wspólne pomysły potrafiliśmy zrealizować.
Myślę, że nie jestem jedynym zawodnikiem, który tak dobrze wspomina czasy drużyny, jednak jak każda historia nasza też miała koniec.
Klub z Bydgoszczy zawsze będzie kojarzył mi się z miła atmosferą i rodzinnym klimatem. „Złote” dziewczyny z biura, które potrafiły „prawie” wszystko dla nas załatwić, jeżeli tylko ktoś potrafił ładnie poprosić. Pan Janusz, który miewał dobre dni J Jurek Winiarski i Prezes Sieńko to ludzie, których nie da się zapomnieć, tym bardziej, że to był pierwszy profesjonalny klub, z którym miałem do czynienia. Te miłe wspomnienia zawsze będą mi towarzyszyć.
Ostatnie lata były bardziej zawiłe. Trzeba przyznać, że przedostatni sezon kompletnie nam się nie udał. Przez większą jego część byliśmy nazywani czerwoną latarnią rozgrywek. Nie mogliśmy ugrać ani jednego meczu, czy graliśmy u siebie czy na wyjeździe, nie miało to żadnego znaczenia. Ze względu na niepowodzenia, które miały miejsca w tamtym sezonie klub zdecydował się w trakcie sezonu na zakontraktowanie dobrze znanego kibicom - Vitala Heynena, który wprowadził swoje metody pracy i w końcu trochę odbiliśmy się od dna.
Ostatni sezon był tak naprawdę wielkim znakiem zapytania dla nas wszystkich.. co będzie z zespołem, jakich zawodników nowy trener ściągnie do zespołu.
Cupkovic i spółka, tak większość ludzi określała nasz zespół. Nic dziwnego, że tak o nas mówiono, gdyż serbska maszyna dawała radę, wraz z drugim liderem tego zespołu - Jakubem Jaroszem. Obydwaj ciągnęli ten wózek do przodu, a my im towarzyszyliśmy. Mieliśmy fajną ekipę, która potrafiła się dogadać. Wiele rozmów przebyliśmy na prośbę trenera. Zostawaliśmy zamknięci całą drużyną w pokoju i rozmawialiśmy o rzeczach, które nas denerwowały. Mówiliśmy sobie wszystko, bo nie chcieliśmy, aby w drużynie był jakieś niepotrzebne nieporozumienia. Oprócz tego również rozmawialiśmy o celach, jakie chcielibyśmy osiągnąć jako zespół w danym sezonie. W dużej mierze trener przykładał do tego rękę. Często lubił wychodzić przed problem, zanim ten w ogóle mógł się pojawić. Mniejszy czy większy, nie wiem, ale dało to efekt, bo zakończyliśmy sezon pełen grania na bardzo dobrym miejscu, ogrywając na koniec Zaksę. Wygrać mecz o 5 miejsce u siebie w hali, przed własną publicznością i to jeszcze z takim nietypowym wynikiem 4:0.. Uważam, że na koniec nie mogło nic lepszego nam się przytrafić..
I tak jak każdy sezon ma swój początek ma i swój koniec..
Wspomnienia są jedynym rajem, z którego nie możemy zostać wygnani… Ja mam masę wspomnień. Dla mnie to zawsze będzie mój prywatny kącik, do którego z chęcią będę wracać, bo przeżyłem w Bydgoszczy mnóstwo wspaniałych chwil! Chciałbym abyście wiedzieli, że na boisku zawsze oddawałem całe serce, dla drużyny.. bo być gdzieś i nie pozostawić nic po sobie to najgorszy z możliwych wyborów!
Do zobaczenia na meczu!
Kipek.!